czwartek, 15 listopada 2012

ROZDZIAŁ 2

        W małym zaułku nieopodal starego kościoła często słychać było dziwne odgłosy. Było to miejsce z dala od ulicznego gwaru i widoku przechodniów. Ludzie często omijali to miejsce.
Teraz  właśnie tam rozgrywała się scena dość dziwna i nie spotykana. Otóż do jednej ze ścian była przykuta kobieta. Nie była zbyt piękna, ani zbyt brzydka. Była ubrana w prostą, poszarpaną sukienkę. Na ciele miała liczne siniaki i głębokie rany. Była we krwi. Za jej plecami na ścianie widniał dziwny znak. Wyglądał na pięcioramienną gwiazdę z jakimiś dziwnymi symbolami...
Przed nią stało dwóch mężczyzn. Mieli na sobie długie płaszcze. Wyglądaliby na porządnych obywateli gdyby nie zakrwawione noże w ich rękach. Jeden z nich podszedł do ów kobiety, wyciągną ku niej rękę i powoli przejechał koniuszkami palców po jej zakrwawionej twarzy mówiąc:
- To się już może skończyć. Tylko powiedz nam gdzie jest Crawley.
- Nigdy!!- Krzyknęła kobieta opluwając krwią mężczyznę.
- Skoro tak to umieraj dziwko!! - Krzykną i w tym samym momencie zamachnął się nożem. Była to niezwykła broń gdyż pozwalała na zabicie nie tylko demonów, ale i aniołów jak również większości plugastw żyjących na tym świecie. Idealnie trafił w brzuch kobiety. Ta krzyknęła, rozległ się grzmot, na jej ciele pojawiały się dziwne przebłyski jakby w niej samej szalała burza. Nagle wszystko ucichło. Jej twarz zastygła w grymasie bólu. Człowiek który zadał śmiertelny cios w rzeczywistości był aniołem o imieniu Daniel a jego towarzysz (również anioł) nazywał się Arazjel. Dostali misję odnalezienia swego brata Nicolasa, zaginionego w czasie poszukiwań Ravena. W pierwszej kolejności postanowili odnaleźć Crawleya demona zajmującego się chłopcem. Torturowali i zabijali już wiele demonów ale jedyne co wiedzieli to to, że Crawley kiedyś mieszkał w Cansas ale obecnie nikt nie wie gdzie jest.... Obaj mężczyźni udali się szybkim krokiem w stronę ulicy. W połowie drogi przyśpieszyli nagle ni z tąd ni z owąd powiał silny wiatr a oni zniknęli, tak jakby wiatr zmiótł ich z powierzchni ziemi....
    Sekundę po zniknięciu pojawili się w małym lasku nieopodal zapomnianego miasteczka w Cansas. Gdy się pojawili (z nikąd)  do ich nosów doszedł dziwny zapach rozkładającego się mięsa i zgnilizny. Zaciekawieniu postanowili znaleźć przyczynę. Szli parę metrów aż znaleźli się na pięknej polance. Pod stary dębem leżało jakieś ciało. Był to mężczyzna z przebitym gardłem. Leżał ty zapewne od paru dni. Podeszli zaciekawieni. Nagle doszło do nich kto przed nimi leżał. To był Nicolas....


         Gdzie indziej na odległym pustkowiu nasz Raven walczył o życie. Crawley poza kolejną porcją ciosów dał Ravenowi zakaz opuszczania polanki, na której się znajdowali. Opiekun powiedział, że da mu tak popalić jak nigdy do tond. Po tych słowach zniknął. Chłopiec postanowił wyrwać się z tego koszmaru. Był nie daleko jakiejś drogi, więc zaczął za nią iść. Szedł, szedł aż zapadł zmrok. Las, którym szedł był mroczny i tajemniczy. Bał się tamtędy iść, jednakże to co odczuwał ni jak miał się do ogromnego lęku przed gniewem Crawleyem, (w końcu złamał jego zakaz). Szedł i szedł, nogi powoli zaczynały odmawiać mu posłuszeństwa. W oddali dostrzegł mały domek. Wewnątrz paliło się światło. Przyśpieszył kroku.
    Był już na werandzie gdy usłyszał wystrzał dobiegający ze środka. Przestraszył się, ale nie zamierzał odejść potrzebował jakiegoś schronienia. Powoli otworzył drzwi. Jego oczom ukazała się dziwna scena. Młody mężczyzna leżał na ziemi, nad jego ciałem unosiła się dziwna zjawa. Ów dziwactwo wyglądało jak mała dziewczynka w koszuli nocnej. Miała sklejone ciemne włosy, posiniałą i pomarszczoną skórę.
Z głowy sterczała jej rękojeść maczety. Raven nie wiedział co ma robić był tym przerażony. Z szybkością, której się nie spodziewał doskoczył do kominka i sięgnął po stalowy pogrzebacz. Odwrócił i ujrzał głowę ponurej zjawy o parę cali od twarzy. Zamachną się. Stal świsnęła w powietrzy. Duch rozbryzł się na milion cząstek.
  Chłopiec podbiegł do mężczyzny leżącego na ziemi. Na oko miał 25 lat. Był poraniony i poobijany. Ale powoli wracała mu przytomność. Gdy już na dobre się ocknął szybko wstał. W ręce miał stary dziennik. Rzucił go na ziemię. Posypał solą i polał benzyną... W tym momencie coś zawyło. Odwrócili się i ujrzeli zjawę płynącą w powietrzu prosto na nich. Była wściekła. Mężczyzna sięgnął do kieszeni i wyciągną zapalniczkę, po czym szybkim ruchem ręki rzucił nią na książkę, która natychmiast stanęła w płomieniach. Spojrzeli za siebie... Duch w mgnieniu oka stanął w płomieniach. Po paru sekundach całkiem spłoną, a lekki wietrzyk rozsypał popiół po całym pomieszczeniu.
- Co to do cholery było?!- krzykną Raven.
- Duch. Mały uratowałeś mi życie!!- powiedział nieznajomy.
- Kim jesteś? Czego spaliłeś tę durną książkę..
- Zamknij się!! Jestem Bobby Singer. Na resztę pytań odpowiem ci później. Jesteś wykończony. Zawiozę cie do mnie. 
 Wyszli z domu. Szli kilkanaście metrów i im oczom ukazał się czarny furgon. Wsiedli i powoli odjechali. W środku Raven myślał o tym co się stało, niestety zmęczenie wygrało. Zasnął......


               

piątek, 9 listopada 2012

ROZDZIAŁ 1

          Sprawa porwanego Ravena ucichła parę lat temu. Dziś chłopiec ma 16-lat. Jest bardzo dobrze  zbudowany i wysoki jak na swój wiek. Ma brązowe oczy, ciemne, krótko ścięte włosy i wyrazistą twarz. Nie ma zbytnich osiągnięć w nauce co zapewne jest sprawą tego, że w domu jest terroryzowany......
Jego porywacz z niewiadomych przyczyn opiekuje się nim. Niestety życie togo chłopca wygląda jak szkolenie wojskowe....
     
                     ....................................................


            To był dzień jak każdy inny. Raven wracając do domu (o ile tak można było nazwać zatęchłą ruderę w zapomnianym miasteczku w Cansas) postanowił odwiedzić stary lasek. Zajmował kilka hektarów. Było tam wiele pięknych drzew. Raven lubił patrzeć jak promienie słońca przenikają koronę jego ulubionego, bardzo starego dębu. Często się po nim wspinał... Było to jedyne miejsce gdzie lubił przebywać. Mógł tam spokojnie pomyśleć i nie przejmował się swoim życiem, które odkąd pamiętał było beznadziejne. Usiadł pod starym dębem i zamyślił się. Nagle poczuł dziwne ból brzucha i zawrót głowy. Świat przed jego oczami zasnuła mgła. Nie wiedział co to oznacza jednak już kiedyś doświadczył tego uczucia. Było to kilka lat temu przed strasznym wypadkiem, którego był światkiem. Dwóch uciekających złodziei wpadło pod rozpędzoną ciężarówkę. Wiedział co się stanie i mógł temu zapobiec jednakże takie zdolności to fikcja. Myślał, że po prostu zaczyna mu odbijać....
Nagle stanął przed nim dziwny nieznajomy Był to wysoki ciemnoskóry mężczyzna ok. 40 lat. Był dobrze zbudowany i na pierwszy rzut oka wyglądał na zwykłego włóczęgę. Miał siwe włosy, które jeszcze bardziej go postarzały. Nosił brązowy poszarpany płaszcz. Ów dziwny jegomość podszedł do Ravena, przedstawił się jako Nicolas.
- Ravenie, chłopcze grozi ci niebezpieczeństwo!
- Skąd wiesz jak się nazywam?- zdziwił się Raven.
- Nie czas na zadawanie pytań. Musisz uciekać!
I właśnie w tym momencie jak z pod ziemi  wyrósł przed nimi opiekun Ravena, Crawley . Był to wysoki blondyn z paskudną blizną na czole. Z natury był brutalny. Często znikał na parę dni. Jednakże kiedy był w domu zmuszał Ravena do wyczerpujących ćwiczeń fizycznych. Uczył go strzelać z różnego typu broni, walczyć w ręcz i na noże, ale także zastawiać pułapki, wnyki. A co najdziwniejsze uczył go różnych dziwnych znaków, które miały w sobie coś tajemniczego. Przez te ćwiczenia Raven często chodził poobijany i pocięty. Crawley często był pijany więc bardzo brutalnie go karcił za każdym razem gdy coś przeskrobał, a czasem tylko dla zasady.
- Czego tu chcesz śmieciu?-krzyknął jak zwykle pijany Crawley.
- Raven nie będzie wam służył!!
- To się okaże!!!
Crawley w mgnieniu oka znalazł się kilka centymetrów od niego, w jego ręce pojawił się srebrny nóż. Zamachnął się, jednak ostrze zamiast ugodzić Nicolasa przecięło powietrze. Crawley poczuł jak zimna stal przebija mu bok. Śmiejąc się złapał za rękę przeciwnika. Mocno szarpną, wykręcając nadgarstek Nicolasa i odrywając kawał własnego ciała. Jego ubranie nasiąknęło krwią. Nie czuł bólu. Uśmiechną się tylko złowrogo. Widząc zdziwienie w oczach napastnika, powiedział:
- Stal na mnie nie działa. Nie masz szans.- W tym momencie po raz drugi ciął nożem. Tym razem trafił.....
Patrząc w oczy Nicolasa wcisnął nóż w jego gardło aż po rękojeść. Krew trysnęła z rany. Mężczyzna upadł na ziemię. Z jego oczu i ust zaczęła wypływać biała mgła. Nagle niebo przeszyła błyskawica . Mgła zniknęła a na ziemi wokół ciała Nicolasa pojawił się zwęglony zarys skrzydeł... Z gardła Crawleya wydobył się okrzyk triumfu......

                                     ...........................................

- On mi na prawdę nic nie mówił!!! PRZYSIĘGAM!!!!- krzyczał Raven zwijając się z bólu na podłodze w małej kuchni.
- I tak ci nie wierzę!!!... Te sukinsyny wiedzą gdzie jesteśmy. Musimy wiać.
- O kogo chodzi?! Ja nic ni........- Raven w pół zdania dostał kolejny cios w brzuch. Crawley często się nad nim znęcał ale teraz był wściekły i używał takiej siły, że trudno to sobie wyobrazić..
- Musimy jak najszybciej znikać..
- Nigdzie nie  wyjadę, dopóki nie dowiem się co się dzieje!!!!
- Zamknij się szczeniaku - Crawley był już coraz bardziej zdenerwowany, w jego zachowaniu było coś jeszcze coś czego Raven nigdy nie przypuszczał widzieć u tego człowieka, to był strach, Crawley się bał...
- Chcę wiedzieć co się dzieje!!!
- Powiedziałem zamknij się!!!- Crawley już nie wytrzymał. Podszedł do Ravena i z całej siły kopną go w głowę.. Świat przed oczami chłopca zaczął się rozmazywać. Zamiast pękających ścian z łuszczącą się farbą
widział jedynie falujący czerwony kształt przywodzący na myśl płachtę na byka jakiej używają torreadorzy... Czuł straszny ucisk w klatce piersiowej i ogromny ból z tyłu głowy. Z kącika ust pociekły mu stróżki krwi. Raven stracił przytomność.....
Obudził się parę dni później na jakimś odludziu. Jak okiem sięgnąć nic tylko pola i lasy. Byli tylko oni. Tylko on i Crawley.....

środa, 7 listopada 2012

PROLOG

             Pewnego dnia do domu na przedmieściach New Yorku zapukał młody mężczyzna.
Był to dobrze zbudowany blondyn o bardzo wyrazistych rysach twarzy. Nad lewym okiem miał bliznę, która przeszywała mu pół czoła. Ubrany był w białą koszulę, ciemne spodnie i długi skórzany płaszcz. Po chwili drzwi otworzyła mu piękna wysoka kobieta:
-Dzień dobry - powiedziała.
-Witam. Czy zastałem męża? - odrzekł nieznajomy.
-Nie, ale powinien się zjawić lada chwila.
-Dobrze, poczekam. Mogę wejść?
-Proszę.
Gdy kobieta zamknęła drzwi poczuła ogromny ból z tyłu głowy. Padła na ziemie, a świat przed jej oczami pociemniał. Jedyne co zdążyła zobaczyć to buty mężczyzny, którego wpuściła.....
Obudziła się związana i zakneblowana, przed nią siedział tajemniczy napastnik.
-Spokojnie nie skrzywdzę cię, a przynajmniej jeszcze nie.
Mężczyzna miał w ręce pistolet. Nagle drzwi się otworzyły i staną w nich jej mąż. Był to wysoki mężczyzna pracujący jako policjant New Yorku. Nie zauważył co się dzieje. Jak gdyby nigdy nic zamknął za sobą drzwi, zdjął kurtkę i wszedł do salonu, gdy ujrzał swoją żonę związaną, sięgną po broń. Zaczął nasłuchiwać kroków napastnika...
Nagle usłyszał za sobą dźwięk przeładowywanego pistoletu. Obejrzał się i ujrzał wycelowaną w niego lufę, za którą stał człowiek z blizną.
-Rzuć to. Albo twoja żona zginie. JUŻ!!! - powiedział wskazując na panią domu.
Mężczyzna związał go tak jak żonę.
Siedząc tak patrzyli jak napastnik przeszukuje dom. Poszedł na górę i po chwili wrócił z ich 3 letnim synkiem Ravenem.... Wyniósł go na dwór i zostawił w swoim wozie. Był to czarny pikap. Następnie wrócił i zdjął im chusty z ust:
-Proszę nie zabieraj nam syna!- krzyknęli równocześnie, w ich głosie słychać było rozpacz i strach.
-On nie jest waszym synem! Adoptowaliście go 2 lata temu!
Oboje byli zszokowani wiedzą tego człowieka, przecież nikomu nie mówili, że mają adoptowane dziecko.
-Co zamierzasz z nim zrobić, ty sukinsynu?
-Będzie wyszkolony do robienia tego do czego jest stworzony. - Odpowiedział mężczyzna z dziwnym uśmiechem na twarzy.
-Czyli?
-Będzie polowała na ludzi.
-Jesteś chory! - powiedział ojciec Ravena. ta sytuacja wyraźnie zaczynała go przerażać.
-Nie prawda, to wasz rodzaj jest chory! powinniście gnić w piekle a nie władać ziemią.
W jego oczach zabłysnęła żądza mordu. Nagle rzucił się na nich jak lew na zdobycz. Wyciągną z kieszeni zakrzywiony nóż myśliwski i powoli zaczął rozcinać ich kończyny . Kawałek po kawałku... Centymetr po centymetrze. W całym domu słychać było ich krzyki, lecz on nic sobie z nich nie robił. Co więcej bawiło go to. Krew była wszędzie nie wspominając o kawałkach ciała. Wokół roznosił się zapach świeżego mięsa... Skończył dopiero gdy oboje byli martwi.
Wszedł do łazienki obmył twarz i ręce tak aby usunąć z nich szkarłatne plamy . Następnie zalał cały salon benzyną i podpalił. Po kilku minutach napawania się swoim dziełem wsiadł do pikapa i odjechał z małym Ravenem dumny z siebie i uśmiechnięty jak gdyby nigdy nic.